(22.12.2014)

 

   wojna „lajków”

 

Ostatnie kilkanaście miesięcy to na Koszutce okres narastającej aktywności społecznej, już teraz bardzo dobrze rokującej na przyszłość. Za niewątpliwy sukces uznać należy zorganizowanie licznych pro-integracyjnych imprez i spotkań, takich jak „Festyn Sąsiedzki Pobudka Koszutka”, spotkania autorów projektów do Budżetu Obywatelskiego, czy niedawno, spotkania z radnymi naszego okręgu. Sporą grupę mieszkańców przyciągnęła też ubogacona występami artystycznymi „Wigilia Sąsiedzka”. Nie bez znaczenia przy realizacji wszystkich tych projektów, które ułożyły się w pewnego rodzaju wielotematyczny cykl, była aktywność „pionierów” działalności społecznej na Koszutce, którzy za pomocą profili na facebooku systematycznie informowali mieszkańców o nadchodzących wydarzeniach. I wszystko byłoby w najlepszym porządku gdyby nie fakt, że profile te, co tu dużo mówić, ostatnio jakby trochę zaczęły ze sobą rywalizować.

 

W dojrzałych demokracjach zachodniej Europy i Stanów Zjednoczonych działalność społeczna jest nie tylko czymś powszechnym, ale, co niewątpliwie przykuwa uwagę, jest też czymś modnym. Zaangażowani są w nią często ludzie zamożni, piastujący wysokie stanowiska, mieszkający w gustownie urządzonych mieszkaniach i domach. Główną motywacją kierującą ich działaniami nie jest więc potencjalny „skok” na publiczne pieniądze, lecz przeniesienie wysokich standardów organizacyjnych i estetycznych z życia prywatnego i zawodowego na życie publiczne. W rezultacie założeniem podstawowym pozostaje dla nich stworzenie pewnego harmonijnego „przejścia” z przestrzeni prywatnej do przestrzeni wspólnej. Stąd też, przyglądając się osiedlom mieszkaniowym państw ustabilizowanych demokracji, takich jak Holandia, Anglia czy państwa skandynawskie, nie sposób nie zauważyć zadbanej infrastruktury miejskiej: starannie przystrzyżonych trawników, gustownie ozdobionych okien i fasad. Nam, przyzwyczajonym do estetycznego chaosu, niewątpliwie rzucają się w oczy podczas pobytu na Zachodzie kompleksy budynków utrzymane w jednolitej stylistyce architektonicznej, czy skwery nie oszpecone odpadami i fizjologicznym oznakowaniem, pozostawionym przez „najlepszych przyjaciół człowieka”.

 

Co zaś się tyczy „działań zespołowych”, jako przykład niech posłużą oddolnie aranżowane spotkania (jak te w niewielkich gminach Meinerzhagen czy Ahaus na terenie zachodnich Niemiec), gdzie mieszkańcy bez zewnętrznego imperatywu - po sąsiedzku - spotykają się organizując różnego rodzaju akcje prospołeczne i humanitarne. Owocem tych spotkań są paczki z żywnością lub używaną odzieżą i artykułami codziennego użytku, wysyłane do najbardziej potrzebujących rejonów świata, chociażby tych dotkniętych przez klęski żywiołowe. W przeciwieństwie do nas, tematem tamtejszych spotkań nie jest naprawa chodników, schodów i przejść, a wynika to z faktu, że elementarne wyposażenie infrastruktury miejskiej najzwyczajniej w świecie od dziesięcioleci jest wyremontowane i w sposób ciągły utrzymywane w należytym stanie. Choć wychowani w systemie gospodarki społeczno-rynkowej mieszkańcy zachodnich Niemiec płacą stosunkowo wysokie podatki i opłaty czynszowe, mimo to potrafią zaakceptować okoliczność, iż państwo, jakby tego było mało, zabiera im część dochodów na poczet wspierania rodaków z byłej NRD. Jeżeli zaś chodzi o dbałość o wspólny teren: gdy ktoś na przykład chce przyciąć gałęzie choinki przysłaniającej dom wszystkich lokatorów, zwołuje zebranie i omawia w miłej atmosferze przy kawie i cieście „za i przeciw”.

 

Z tej perspektywy patrząc, nasza demokracja znajduje się jeszcze w fazie inkubacyjnej. Zaś obejścia naszych budynków, systematycznie i solidarnie przez nas dewastowane, zaśmiecane, rozjeżdżane i rozdeptywane, wskazują na obecność społeczeństwa, delikatnie rzecz ujmując, przeciętnie cywilizowanego i społecznie nie najlepiej wyedukowanego.

 

Brak wzajemnej współpracy i poszanowania dotyczy niestety też, choć w innych aspektach, działalności osób mniej lub bardziej spontanicznie zaangażowanych społecznie na rzecz naszej dzielnicy. Rzecz jasna nie chodzi tu o niszczenie trawnika, czy o którąś z form dewastacji terenu przylegającego do budynków. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że brak koordynacji i synchronizacji, jak również brak wzajemnego wspierania i reklamowania podjętych działań, są, z perspektywy aktywności społecznej, „grzechem” równie ciężkim. Przykładem „z naszego podwórka”, dotykającym przestrzeni wirtualnej, niech będzie coraz bardziej rzucająca się w oczy rywalizacja dwóch najbardziej poczytnych koszutkowskich profili na facebooku, prześcigających się różnymi metodami w zdobywaniu „lajków”. W tej chwili wyścig trwa już w najlepsze a jego wynik jest zastanawiający, gdy weźmie się pod uwagę, że oscyluje w granicach remisu, jako że jeden z profili ma obecnie 1027, drugi 1009 „polubień”. Nie trudno też zauważyć, że obydwa profile zabiegają o ich systematyczne pomnażanie. No dobrze, popularność cieszy, ale kolekcjonowanie „lajków”? Można zwyczajnie zapytać: „po co?” Po co ta rywalizacja, skoro razem, działając w porozumieniu, administratorzy obydwu stron mogliby zareklamować się 2036-krotnym kliknięciem w ikonę „lubię to”.

 

W tym kontekście należałoby zadać podstawowe pytanie, czym w zasadzie jest „lajk”, czyli, inaczej rzecz ujmując, facebookowe „polubienie”? Czy lawina kciuków wyciągniętych do góry to znak, że idziemy w dobrą stronę i stajemy się coraz bardziej aktywni? Idąc tym tokiem rozumowania można zadać pytanie, ile osób przyznających stronie ten symboliczny znak poparcia faktycznie (a nie tylko nominalnie) „lubi to” i podejmuje działania dla swojej dzielnicy. Ilu uczestniczy w spotkaniach mieszkańców Koszutki, o ich organizacji nie wspominając. Nie ulega wątpliwości, że wielu wirtualnych uczestników spotkań pozostało tylko i wyłącznie na nie mniej wirtualnych listach obecności. Zaś jeżeli chodzi o sprawy praktyczne i wymierne, niewielu zapewne choć raz zbierało podpisy, kosiło osiedlowy trawnik, sadziło kwiaty pod oknem, lub zwyczajnie zaprosiło sąsiada do domu lub do knajpy. Osobiście znam 30, maksymalnie 40 takich osób, a „lajków” jest ponad 1000 na każdym z dwóch wymienionych profili. Z tej perspektywy patrząc nie ulega wątpliwości, że „danie lajka”, czyli odbywające się w przestrzeni wirtualnej udzielenie poparcia jakiejś inicjatywie, szeroko rozumianą aktywnością nie jest. Wręcz przeciwnie, gdyby się sprawie uważnie przyjrzeć, jest jej zaprzeczeniem; jest w gruncie rzeczy odbywającym się w cieplarnianej przestrzeni Internetu wygodnym usprawiedliwieniem BRAKU AKTYWNOŚCI. Zaś facebook, co staje się coraz bardziej oczywiste, będąc poręcznym narzędziem przekazu informacji (i tym powinien pozostać!), ze wszech miar nie powinien być celem samym w sobie. Niewątpliwie ten popularny obecnie portal społecznościowy nie jest bowiem promotorem i stymulatorem budowania autentycznych, bezpośrednich relacji między ludźmi. Powód? Skoro wiem z wszystkimi szczegółami, kto co robi w danej chwili, gdzie i z kim był na wakacjach, jak ma wyczesanego psa lub kota i co ma w lodówce, to po co jeszcze nawiązywać z nim bezpośredni kontakt, po co się z nim w ogóle spotykać? Po co rozmawiać, skoro z „fejsa” wiem już wszystko…

 

Zgłaszając na ostatnim zebraniu pomysł utworzenia nieformalnego „zespołu radnych okręgu nr 5” nie spodziewałem się, że zostanie on tak szybko przyjęty i przyniesie wymierne rezultaty. Co godne odnotowania, nasi reprezentanci w Radzie Miasta, dysponując odpowiednim pensum samodzielności w podejmowaniu decyzji, okazali też dużą otwartość na argumenty z zewnątrz, co w rezultacie zaowocowało adaptacją na swoje i nasze potrzeby złożonej na spotkaniu propozycji. Patrząc na problemy pojawiające się po stronie mieszkańców aktywnie udzielających się na rzecz dzielnicy, uprawnione wydaje się być pytanie, czy na kolejnym zebraniu mieszkańców Koszutki nie byłoby zasadnym zgłoszenie postulatu dotyczącego stworzenia wewnętrznie zintegrowanego zespołu mieszkańców, deklarujących ścisłą WSPÓŁPRACĘ a nie rywalizację. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że „kampania wyborcza” potencjalnych kandydatów do Rady Dzielnicy (już sama ta konstrukcja zdaniowa brzmi śmiesznie i groteskowo!) nie zaszła jeszcze za daleko.

 

Na koniec krótka refleksja dotycząca zagrożeń dla prowadzonej przez nas działalności społecznej. Ujmując rzecz metaforycznie, są dwie „śmiertelne” choroby, które potrafią skutecznie „rozłożyć” osoby działające na rzecz swojej ulicy, dzielnicy, czyli swojego małego świata. Pierwsza z nich to megalomania, druga to autokreacja. Jeżeli ktoś działający na rzecz społeczeństwa, a więc ludzi (modne ostatnio słowo), zaczyna coraz bardziej działać na rzecz jednego człowieka, czyli siebie, to znaczy, że koniec jego „społecznej” działalności jest już tylko kwestią czasu.

Ostatnia kampania wyborcza pokazała nam dobitnie całą plejadę gasnących gwiazd niegdysiejszych aktywistów i działaczy społecznych, którzy zainfekowani „wirusem” w/w chorób ze sztucznym uśmiechem i ubrani w drogi garnitur lub garsonkę poszli na plakaty i „duży format”. Patrząc na ich upadek nie powinniśmy uchylać się od refleksji nad profilem naszej działalności.

 

 

/ TJ /

 

 

 

Artykuł ma ambicję pozostania formą otwartą (a przynajmniej nie-zamkniętą), jeżeli chciałbyś coś uzupełnić, skorygować, rozszerzyć, napisz na adres:

koszutka.eu@o2.pl

 

 

 

  powrót

  do strony

  głównej

 

© Copyright by admin_koszutka.eu  2014

 

Witold Witkowicz, Daria Kosmala, Maciej Biskupski, Andrzej Barczak, Lucjan Czerny, Arkadiusz Godlewski, Elżbieta Bieńkowska, Jarosław Makowski, Marek Plura, Jerzy Ziętek, Jan Olbrycht